Drukuj

Jak zostać Masterchefem? Zapewne chcielibyście znać przepis na sukces. Nic prostszego. Przekonajcie się na przykładzie Maćka Regulskiego.

W przypadku dąbrowianina, zwycięzcy 10. edycji programu „MasterChef”, przepis mógłby się sprowadzać do równomiernego dawkowania kreatywności, odwagi i talentu. Przedawkowanie ostatniego składnika może jednak grozić przesłodzeniem. Szczególnie gdy słodzi Magda Gessler.

– Taka nieprawdopodobna ilość talentu w jednym człowieku zdarza się bardzo rzadko. Nam się zdarzyła, szczerze, pierwszy raz od dziesięciu lat – komplementowała Macieja Regulskiego po finale znana restauratorka.

Mimo młodego wieku Maciej twardo stąpa jednak po ziemi: – Gdybym przyznał przed sobą, że mam talent, skończyłbym marnie.

– Wartościami, które wyniosłem z domu są cnota i pokora. I żeby nigdy nie osiadać na laurach. Ktoś inny może wiedzieć lepiej i powinno się go posłuchać – dodaje.

Maciej wzmacnia się fizycznie w klubie Mistral

– Jak to się wszystko zaczęło? – na początek zadaję banalne pytanie.

– Byłem w gimnazjum. Nie pamiętam już z jakiej okazji, ale chciałem sprawić mamie przyjemność. Przygotowałem roladki z kurczaka z boczkiem i cukinią. Kompletnie mi nie wyszło. Kurczak chyba był surowy, a boczek i cukinia za grubo pokrojone. W efekcie wszystko się rozleciało – uśmiecha się Maciej do własnych wspomnień.

To w tamtym czasie zakiełkowała w nim myśl, żeby zostać żołnierzem. Po gimnazjum wybrał klasę mundurową w VII LO im. Kamila Baczyńskiego w Sosnowcu. Naukę w drugiej klasie kontynuował już jednak w I LO im. Waleriana Łukasińskiego w Dąbrowie Górniczej. Przeniósł się dla znajomych i rozszerzenia z fizyki przydatnego do studiów na wojskowej uczelni.

Wojsko to nie przelewki, więc postanowił wzmocnić się fizycznie. Tak trafił pod opiekę Krzysztofa Wiśniewskiego, trenera i właściciela klubu Mistral. – To wspaniały człowiek, który wzbudził we mnie wolę walki. Trenowałem elementy taekwondo i kick boxingu – mówi Maciek.

Student budownictwa odpręża się przy gotowaniu

Z kariery wojskowej ostatecznie zrezygnował. Uważał, że fizycznie dałby radę, ale zaczął się zastanawiać, czy podoła mentalnie. I wybrał budownictwo na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Specjalizacja: inżynier procesów budowlanych.

Maciej wspomina, że kuchnią i gotowaniem interesował się także w liceum. Ale to w czasie studiów jego umiejętności kulinarne wywindowały najbardziej.

– Poziom budownictwa na Politechnice Śląskiej jest bardzo wysoki. Przez swoją specyfikę i liczbę zadań projektowych to bardzo wymagające studia. Gdy przyjeżdżałem z akademika do domu, dosłownie całe weekendy – po 8-10 godzin dziennie – spędzałem w kuchni. Mama siedziała na stołeczku przed kuchnią, ja gotowałem i jednocześnie opowiadałem jej, co słychać na studiach, u mnie i moich znajomych. Gotowanie stało się dla mnie sposobem na odprężenie – opowiada Maciek.

Mama nie tylko słuchała. Była także – Maciej nie lubi słowa krytyk – recenzentką jego potraw. – Mamy bardzo dobre relacje. Mama jest ze mną szczera i jak widzi, że coś robię dobrze, to chwali. Jak robię coś źle, mówi, że powinienem to poprawić. Bardzo pomogła mi w przygotowaniach do „Masterchefa” – zdradza.

Z tego budowniczego będzie świetny kucharz

Maciej nie kryje, że już przed programem wiedział, co chce robić w życiu. Gdy poszedł do kuchni na staż, który wygrał w trakcie „Masterchefa”, zobaczył, ile jeszcze nie umie. – To mnie zmotywowało – podkreśla. Podobne doświadczenie na budowie przytłoczyło go.

Przed programem Maciek zdał na uczelni wszystkie przedmioty. Do napisania ma jedynie pracę inżynierską. A ponieważ obiecał sobie i rodzinie, że ją napisze, słowa zamierza dotrzymać.

– Być może budownictwo jest szanowanym i dobrze płatnym zawodem, ale stawiam na kuchnię. Jesteśmy obrazami naszych bliskich, a mnie wychowali wspaniali ludzie. Pieniądze nie motywują mnie do działania, motywują mnie inne rzeczy – deklaruje.

Kuchnia – a szczególnie dalekowschodnia– fascynuje go. Traktuje ją jako wyższą formę sztuki i przekazywania emocji. Mówi, że poczuł to, gdy zaczął wymyślać i komponować własne dania. Już nie odtwarzał, ale tworzył.

Największą satysfakcję daje mu poczucie rozwijania się. Wciąż bowiem podkreśla, że jest amatorem, który nadal musi się uczyć. Używa na tę okoliczność „górskiego” porównania: – W czasie programu mieliśmy okazję być w restauracjach tak słynnych, jak Arzak w San Sebastian. To jak stanąć na Górze św. Doroty w Będzinie i nagle dostrzec Rysy. Więc ja w swoim życiu dopiero wchodzę na Górę św. Doroty i czuję, że to jest piękne.

Maciej śmieje się na powyższe wyznania, bo gdyby ktoś zobaczył, jak jada na co dzień, mógłby się złapać za głowę. – Codziennie jem praktycznie to samo: na śniadanie jajka sadzone z chlebem i kechupem. I tak od pięciu lat. Na obiad zazwyczaj fasola z kurczakiem w jakimś sosie – wyznaje.

PRZEPIS MACIEJA REGULSKIEGO NA ZUPĘ GRZYBOWĄ

Składniki: 250 ml śmietanki 30%, garść suszonych podgrzybków, garść suszonych borowików, parę suszonych grzybów shiitake, 2 łyżki sosu sojowego, parę gałązek tymianku, 2 liście laurowe, 5 ziarenek ziela angielskiego, 100 ml białego wina.

Wywar warzywny: litr wody, 1 pietruszka, 1 cebula, 1 seler, 1 por, 4 ząbki czosnku, 2 łyżki oleju.

Makaron do podania. Natka pietruszki do dekoracji

Sposób przygotowania: warzywa na wywar obieramy i kroimy na duże kawałki. Smażymy je na oleju aż będą mocno zarumienione, dodajemy czosnek, zalewamy wodą i gotujemy przez około 40 minut. Następnie całość przecedzamy. Wywar dodajemy z powrotem do garnka, dodajemy do niego wszystkie pozostałe składniki, oprócz śmietanki. Gotujemy na dużym ogniu przez 15 minut aż całość lekko się zredukuje. Grzyby odcedzamy, tymianek i przyprawy wyciągamy (liść laurowy, ziele angielskie). Grzyby kroimy na mniejsze kawałki, dodajemy je do zupy razem ze śmietanką, całość przyprawiamy solą i pieprzem. Serwujemy z makaronem.

Tekst ukazał się w grudniowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego”

Piotr Purzyński