Rodzicielstwo zastępcze pokazuje, co jest najlepsze w ludzkim duchu. Od przybranych rodziców możemy się wiele nauczyć − o życzliwości, hojności i dobroci. Oni otwierają nie tylko swoje domy, ale i serca. Nie mają dni wolnych, bo rodzicielstwo zastępcze jest pracą na pełny etat − 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Jednak prawie każdy przybrany rodzic powie, że to nie jest praca, bo korzyści odnoszą dwie strony. Jakie − w rozmowie z ciocią Anią i dziadkiem Mariuszem Kędrami, którzy są rodziną zastępczą od 11 lat.

Rola rodzica zastępczego wydaje się być niezwykle trudna?

− To jest specyficzne zajęcie, nie pracujemy przez 8 godzin, po czym idziemy do domu. My zapraszamy do siebie dzieci, które są z nami przez cały czas. Nie możemy ich zostawić, wziąć sobie wolnego. Co więcej, należy pamiętać o tym, że każde dziecko, które przyjmujemy jest inne. Nie ma mowy o rutynie. Uważamy, że jeśli rutyna wkrada się do rodziny zastępczej, to jest moment, w którym powinno się zrezygnować z pełnienia tej funkcji. Koniecznie trzeba być odpowiedzialnym, świadomym tego, że dzieciaki przychodzą i odchodzą. Nie możemy przywiązać ich do siebie na zawsze. Dlatego my nie pozwalamy im mówić do siebie mamo, tato − mimo tego, że często taka propozycja od nich pada. I właśnie dlatego wiele osób przyznaje, że nie widzi się w roli rodzica zastępczego − rozstanie się z dziećmi mogłoby ich przerosnąć.

Zatem to, co Państwo robią, to nie praca, więc może misja, powołanie?

− Chyba też nie. Trudno określić to jednym słowem. My to po prostu RODZINA. Dzięki temu, co robimy, mamy pełny dom, jest śmiech dzieci, bałagan (śmiech). Nie traktujemy tego jako pracy, bo nie podjęliśmy się tego zadania dla korzyści materialnych. Mamy jednego syna, który wyprowadził się, jak byliśmy jeszcze dość młodzi. Doszliśmy do wniosku, że może zaczniemy pomagać innym dzieciom. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że tym można zajmować się zawodowo. Chyba nawet nie rozróżnialiśmy rodziny zastępczej od rodziny adopcyjnej. A dziś po 11 latach, przyjęliśmy do naszego domu już 47 dzieci. Przyjęliśmy i pozwoliliśmy pójść dalej, wpierw pokazując im, czym jest dla nas rodzina. Bardzo się cieszymy, kiedy wracają do swoich rodzin, gdy idą do adopcji, gdy na naszych oczach zawiązuje się rodzina od nowa. Zatem ani misja, ani praca − to musi być jeszcze coś więcej.

Stworzenie takiej rodziny to dużo wyrzeczeń?

− Słuszne spostrzeżenie dużo wyrzeczeń (śmiech) – np. zupełnie wypadamy towarzysko. Nie każdy nas zaprosi z czwórką dzieci, a i my nie zawsze chcemy zaprosić kogoś, zwłaszcza wieczorem, bo wtedy trzeba dzieci kąpać, trzeba się nimi zająć, poczytać książeczkę, położyć spać. Ale nam z tym dobrze, tym bardziej, że żyjemy w dobrym otoczeniu, mamy fajnych sąsiadów, którzy pomagają. Dzieciaki są lubiane, gdziekolwiek z nimi pójdziemy, wszędzie spotykają się z życzliwością. Chcielibyśmy w tym miejscu podkreślić wielką rolę szkoły − zarówno w Błędowie, jak i w Okradzionowie – obydwie placówki skutecznie wspierają naszych podopiecznych. Takie drobne, miłe gesty bardzo pomagają nam w pełnieniu naszej roli i wyrzeczenia nie są aż tak wielkie!

Czyli mówiąc o wsparciu dla rodzin zastępczych najważniejsze jest to ludzkie, nie finansowe?

− Jak najbardziej, to bardzo ważne. Również opieka społeczna stara się o to, żebyśmy zawsze czuli, że możemy na nich liczyć. Mamy koordynatora rodzinnej pieczy zastępczej, któremu możemy wszystko zgłosić – każdy problem, każdą prośbę. Bezcenne jest to, że mamy naprawdę dobrych sąsiadów. Gdyby wokół naszego domu działo się coś niepokojącego, sąsiedzi od razu zareagują. Czujemy ciepło ze strony mieszkańców Błędowa, a to jest przecież bardzo ważne zarówno dla nas, jak i naszych dzieci. Bezcenna jest też współpraca z Fundacją „In Corpore”, która pomaga nam przy wyciąganiu dzieci z traumy, którą często przeżyły. Pomagają wtedy, gdy nasza wiedza jest po prostu za mała. Bo tu nie chodzi o to, żeby dać dzieciom jeść, by mieszkały w posprzątanej przestrzeni – choć to oczywiście też ważne, ale najistotniejsze jest przeprowadzenie właściwej terapii, żeby dziecko pozbyło się lęków, przestało bać ludzi. I to muszą robić specjaliści i robią to skutecznie. Korzystamy z pomocy logopedów, Dąbrowskiej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej. W MOPS-ie jest pani psycholog, do której możemy zadzwonić w każdej chwili. Zawsze jest otwarta i zawsze ma dla nas czas. Mamy koordynatorów rodzinnych, którzy przynajmniej raz, dwa razy w miesiącu nas odwiedzają i którym możemy zgłaszać swoje prośby. Te wszystkie organizacje współpracują ze sobą, my z nimi i to dla nas duże wsparcie.

Ale jakie były początki, czy odczuwali Państwo niepokój, strach przed przyjściem pierwszego dziecka?

− Mimo, że byliśmy po szkoleniu i wiedzieliśmy już jak to funkcjonuje, czuliśmy olbrzymi strach, wielką odpowiedzialność. Właśnie dlatego wdrażanie się w rolę rodziny zastępczej powinno być stopniowe, bo nagle pojawia się w domu dziecko, zupełnie obce, z olbrzymim bagażem doświadczeń. Na to trzeba się dobrze przygotować. To jest jednak przede wszystkim trudne dla dzieci. Trzeba być bardzo wyrozumiałym i prowadzić je tak, żeby się rozwijało, ale gdy przyjdzie czas, by chciało się z nami rozstać. Trzeba postępować tak, by dziecku było dobrze, ale żeby oczekiwało na rodzinę docelową. Bo to sobie przede wszystkim stawiamy za cel – powrót do domu lub rodzinę adopcyjną.

Mieli Państwo kiedyś wątpliwości, czy dalej chcą to robić, dalej być rodziną zastępczą?

− Tak. Nachodziły nas takie wątpliwości, zwłaszcza wtedy, kiedy zaczęły się problemy ze zdrowiem. To jest ważne, żeby być w pełni sprawnym, zajmując się dziećmi. My już właściwie powinniśmy być dziadkami, a niedługo nawet pradziadkami. A jesteśmy ciągle rodzicami dzieci, które mają rok, dwa, trzy, dlatego możemy czasem czuć zmęczenie − zwłaszcza jak dzieciaków jest dużo, kiedy zaczyna się sezon na chorowanie, są chwile, gdy nie śpimy do trzeciej w nocy. To są te momenty, w których człowiek mówi sobie, że nie da rady fizycznie. Ale największe wątpliwości, czy to ma sens, mamy wtedy, gdy sąd − w najlepszej wierze − oddaje dzieci rodzicom biologicznym, bo się poprawili, obiecali zmianę, a za kilka miesięcy to samo dziecko wraca do nas, i to niestety w gorszym stanie. Znowu jest zabiedzone, znowu jest wystraszone. Jest to dla nas naprawdę przykre i budzi największe wątpliwości. Ale cóż – bierzemy się do pracy od początku. Kto ma to zrobić, jak nie my!

Mają Państwo jakiś kontakt ze swoimi podopiecznymi?

− Jest rodzina, która do dziś przesyła nam kartki na święta, pozdrowienia z wakacji. Ale to nie zawsze tak wygląda − czasami tego kontaktu nie ma. Od momentu, w którym dziecko idzie do adopcji, wszystko zależy od jego nowych rodziców. Od tej chwili tylko od nich zależy, czy będą chcieli mieć z nami kontakt. Czasem postanawiają, że nie chcą, odcinają się od przeszłości i mają do tego prawo. Zwłaszcza, kiedy dziecko jest malutkie. Większe dzieci, które pamiętają nasz dom, nie raz nawet upominają się o kontakt z nami, chcą od czasu do czasu do nas zadzwonić, albo nas odwiedzić. My jesteśmy na to otwarci. Naszym zdaniem lepsza jest jawność i mówienie prawdy, bo dziecko i tak się kiedyś zderzy z rzeczywistością i kiedyś się o tym dowie – warto nie odcinać go od jego historii. Dlatego uważamy, że lepiej, jak jest wychowane w poczuciu, że jest cudownym, adoptowanym dzieckiem. Jeśli dziecko jest tego świadome, żyje w świadomości, że jest kochane, adoptowane, wybrane przez tych rodziców, to ma silne poczucie własnej wartości. Natomiast to, które dowiaduje się o tym nagle, czasami w niesprzyjających warunkach, przypadkiem, przeżywa traumę. Każdy człowiek musi wiedzieć, kim jest. Ale − tak jak mówiłam − w momencie, kiedy rodzice zabierają dziecko na podstawie orzeczenia sądowego, my się już do tego nie wtrącamy.

W Polsce jest zbyt mało rodzin zastępczych. Czy Państwo uważają, że powinno zachęcać się ludzi do rodzicielstwa zastępczego?

− Można promować i mówić prawdę. Zachęcać przez efekty, jakie osiągają rodziny zastępcze. Pokazać, że to, co robią naprawdę ma sens. Najlepiej widać to w momencie, w którym pomoże się dziecku, gdy otrzyma od życia nową szansę, trafi do rodziny adopcyjnej. Albo kiedy ma się świadomość, że dołożyło się swoją cegiełkę do tego, żeby rodzina zeszła się na nowo. Takie przykłady naprawdę przekonują niezdecydowanych.

A jak działa stowarzyszenie, do którego Państwo należą?

− Stowarzyszenie „Przyjazny Dom” stara się przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu. Pomaga nam się integrować. Przez cały czas staramy się podkreślać, że te dzieci nie są inne − nie chcemy, żeby były napiętnowane przez swoich rówieśników. Staramy się również promować rodzicielstwo zastępcze, ale w nienachalny sposób. Do dziś wiele osób nie rozróżnia pojęcia rodzina zastępcza od rodziny adopcyjnej. Trzeba na ten temat mówić, informować. Uważamy, że byłoby więcej rodzin zastępczych, gdyby ludzie mieli dostateczną wiedzę. Ponadto dzięki stowarzyszeniu integrujemy się, spotykamy, wymieniamy doświadczeniami. To ważne, bo dzieci są ważne, to ogromne dobro, trzeba o nie dbać, to jest nasza przyszłość, pamiętajmy o tym.

roz. Paweł Różycki

Kolejny odcinek cyklu #Dąbrowianie 2.0, z państwem Anną i Mariuszem Kędrami do zobaczenia tu.