Drukuj

O swoich doświadczeniach rodzicielskich opowiadają Agata i Artur Gładyszowie, zawodowa rodzina zastępcza, oraz Monika Czekaj-Bochen prowadząca z mężem rodzinny dom dziecka.

Wyrównywanie szans to podstawa

Państwo Gładyszowie rodziną zastępczą są od 8 lat. W tym czasie ich dom stał się „przystanią” dla sześciorga dzieci. Wszystkie trafiły do adopcji krajowej i zagranicznej. Teraz mają trójkę: dwóch chłopców – rodzeństwo w wieku 2 i 6 lat oraz 7- letnią dziewczynkę.

– Zostaliśmy rodziną zastępczą dopiero wtedy, gdy odchowaliśmy swoich synów, wcześniej nie dalibyśmy rady. Starszy wyjechał na studia, młodszy skończył 16 lat, obaj zaakceptowali naszą decyzję – mówi pani Agata. – Wychowanie dzieci, troska o ich zdrowie, rozwój psychiczny, społeczny wymaga czasu i poświęcenia, a nie chcieliśmy tego robić kosztem własnych dzieci. Mimo, że obydwoje z mężem nadal pracujemy, teraz możemy poświęcić się potrzebującym dzieciom w całości.

– Bycie rodziną zastępczą całkowicie przeorganizowało nasze życie, przemeblowaliśmy własny dom, by stworzyć miejsce dla nowych członków rodziny. Wszystkie prywatne plany poszły na bok. To nie jest praca, gdzie po 8 godzinach można o niej zapomnieć. Tutaj na „posterunku” jest się 24 godziny na dobę. Pobudki w nocy, choroby, czasem nawet szpital, w każdej chwili trzeba być gotowym do pomocy i umieć pomagać. Część znajomych, którzy nie zaakceptowali naszych wyborów, odsunęła się od nas. Zostali przyjaciele i rodzina, którzy rozumieją nasze działania i nas wspierają, także inne dąbrowskie rodziny zastępcze, z którymi mamy kontakt – wyjaśnia pan Artur.

Najtrudniejsze są pierwsze chwile z nowymi dziećmi. Trzeba poznać ich problemy zdrowotne, rozwój fizyczny, psychiczny, zadbać o prawidłowe odżywianie, przygotowanie ubrań. Nowe środowisko to dla nich też stres, wszyscy muszą się wzajemnie poznać, do siebie przystosować. Dzieciom trzeba zapewnić bezpieczeństwo fizyczne i psychiczne, by uwierzyły, przekonały się, że nie stanie im się krzywda. Do tego dochodzi załatwianie spraw sądowych i codziennych np. zapisy do przedszkoli, szkół czy żłobków. Największym wyzwaniem dla rodziców zastępczych jest wyrównanie wszelkich braków, zaległości. Największym zaś szczęściem, gdy przeszkody te zostaną pokonane, a dzieci rozkwitają, zacierają się różnice z rówieśnikami. Podopieczni państwa Gładyszów odnajdują się w swoich grupach, są zaangażowane, otwarte na wszystko, co je otacza. Rysują, jeżdżą na rowerach, hulajnogach, także śpiewają. Często wyjeżdżają na wycieczki, poznają świat, inne życie.

– Z dziećmi trzeba wiele rozmawiać, by mogły zrozumieć swoje położenie. One często obwiniają siebie o to, że znalazły się w takiej sytuacji, że coś z nimi jest nie tak, skoro zostały zabrane od rodziców biologicznych. Ci ostatni też nie zawsze rozumieją, że my jesteśmy po to, by im i ich dzieciom pomóc – rozwiązać problemy i pozałatwiać sprawy, dotrzeć do momentu, aż będą gotowi ponownie zaopiekować się swoimi pociechami. Nie zawsze tak się dzieje, ale musimy próbować – tłumaczy pani Gładysz.

– Najtrudniejsze są rozstania. Kiedy adoptowano nasze pierwsze dziecko, nie mogliśmy dojść do siebie przez kilka miesięcy. Tych dzieci nie da się zapomnieć. W domu mamy taki specjalny kącik, gdzie są zdjęcia dzieci, które przez dłuższy lub krótszy czas były członkami naszej rodziny. Cieszymy się, że są szczęśliwe – dodaje pan Gładysz.

Praca z dziećmi musi owocować

„Kocham cię ciociu – to najpiękniejsze słowa jakie można usłyszeć. Uginają się kolana, serce rośnie, a łzy same cisną się do oczu. Dla takich chwil warto żyć, poświęcić swój czas i energię, mieć potwierdzenie, że moja praca ma sens i jakąś wartość” – tak mówi pani Monika Czekaj-Bochen, która razem z mężem przez wiele lat tworzyła zawodową rodzinę zastępczą, a od pięciu lat prowadzi rodzinny dom dziecka. Dziś państwo Bochen opiekują się ósemką pociech w wieku od 8 do 22 lat, dwójką chłopców i sześciorgiem dziewcząt, z których dwoje dzieci jest niepełnosprawnych a jedno adoptowane.

– Odkąd pamiętam, zawsze się kimś opiekowałam – zwierzętami, dziećmi, osobami starszymi. Mam w sobie wewnętrzną potrzebę pomagania. A ponieważ nie mam swoich biologicznych dzieci, bawiłam zawsze inne. I tak zostało do dzisiaj – śmieje się pani Monika.

– Razem z nauczycielami uczymy dzieci codziennego życia. A kiedy po miesiącach trudnej pracy, przynoszą świadectwa z czerwonym paskiem, jesteśmy z nich bardzo dumni. Jest to dla nas budujące, bo widzimy efekty naszych działań, Po latach cieszymy się też, jak po opuszczeniu naszego domu radzą sobie samodzielnie. Przykładem jest nasza podopieczna, która skończyła 18 lat, zamieszkała w mieszkaniu chronionym, dostała pracę i przygotowana wystartowała w dorosłe życie. Mamy z nią kontakt, spotykamy się, zapraszamy na święta. Dla naszych dzieci to bardzo ważne, by start w dorosłe życie był w miarę łagodny, ale wiedzą też, że do niego trzeba się przygotować. Nasze rozstania bywają trudne. Na szczęście utrzymujemy z nimi kontakt, wiemy, jak toczą się ich dalsze losy. Jesteśmy przeszkoleni, jak radzić sobie z takimi sytuacjami, ale jednak bez emocji się nie obejdzie – mówi pani Monika.

Sukcesem pracy w rodzinie zastępczej jest powrót dziecka do rodziny biologicznej. Gdy nie jest to możliwe, gdy nie uda się też doprowadzić do adopcji, dzieci, które przychodzą na określony czas, zostają na dłużej, czasem na kilka lat, do czasu ukończenia nauki. Najtrudniejsze dla rodzin są sprawy prawne, zbieranie dokumentów, długie oczekiwanie na rozprawy sądowe.

– Gdy sytuacja prawna dziecka zostaje uregulowana, rozpoczynają się procedury adopcyjne. Znamy nasze dzieci, ich oczami patrzymy na przyszłych rodziców. Zdarza się, że do porozumienia nie dochodzi, dzieci tłumaczą sobie, że to one są winne, są wybrakowane i nie nadają się do niczego. Tu znowu przed nami wiele pracy, by zmienić ten pogląd, by dzieciaki uwierzyły, że są normalne, ważne, że coś się nie udało, ale to nie z ich winy. Cieszymy się zaś, gdy obie strony sobie wzajemnie zaufają i stworzą rodzinę – dodaje pani Monika.

– By zostać rodzicem zastępczym, nie wystarczy ukończyć szkolenia, zdobyć kwalifikacje, ale przede wszystkim trzeba mieć otwarte serce. Nie pomogą żadne kursy, jeżeli się tego nie czuje. Bycie zawodową rodziną zastępczą wymaga wiele pracy i cierpliwości. To powołanie, bez którego nie jest możliwe sprawowanie w pełni funkcji rodzica. Ale poświęcenia i wyrzeczenia rekompensują radość i szczęście, gdy patrzy się, jak dzieci rozkwitają, zaczynają nam ufać, przestają się bać. A jak przyjdą i powiedzą – ciociu kocham cię – to dla nas najpiękniejsza zapłata – podsumowuje pani Czekaj-Bochen.

******************

W Dąbrowie Górniczej funkcjonuje 117 rodzin zastępczych, w tym jedno pogotowie opiekuńcze, jeden rodzinny dom dziecka oraz siedem zawodowych rodzin zastępczych. Przebywa w nich 170 dzieci, z czego dwoje przysposobionych. Zgodnie z prawem dziecko w rodzinie zastępczej powinno przebywać do czasu uregulowania jego sytuacji prawnej, maksymalnie 18 miesięcy. Często jednak zostaje znacznie dłużej.

W 2013 roku powstało Stowarzyszenie „Przyjazny Dom”, które zrzesza rodziny zastępcze w naszym mieście. Tutaj rodziny mogą się wzajemnie wspierać, wspólnie działać przeciwko wykluczeniu społecznemu, jakie spotyka pokrzywdzone dzieci, dzielić doświadczeniami. Członkowie stowarzyszenie zwracają się do wszystkich, którzy tak jak oni czują powołanie, wiedzą, że są w stanie dać spokój i uśmiech dzieciom, aby dołączyli do grupy rodzin zastępczych. Otworzyli serca i drzwi swoich domów, zaprosili do lepszego życia czekające na wsparcie dzieci.

Na zdjęciu od lewej: Anna Mrówczyńska, Agnieszka Turaj, Wioleta Cieśla, Agnieszka Marczewska, Artur Gładysz, Agata Gładysz, Aneta Król, Monika Czekaj-Bochen, Anna Kędra. zostaje znacznie dłużej.

Lucyna Stępniewska
fot. Marek Wesołowski