Początkowo ludzie brali ich za pielgrzymów w drodze do Częstochowy. No bo kto by się pieszo wyprawił z Dąbrowy Górniczej nad Bałtyk? A jednak Marcin i Radek dotarli do Mielna w 15 dni po przejściu ponad 550 km.
Marcin Grębosz, 25-letni student trzeciego roku AWF w Krakowie, i Radek Grębosz, 29-letni radiolog przemysłowy z laboratorium badań nieniszczących, w sobotę 7 sierpnia wyszli z domów, by spotkać się przy molo nad Pogorią III. Wcześniej zastanawiali się, czy tego lata wyruszyć w kilkunastodniową pieszą wędrówkę nad Bałtyk czy o 100 km krótszy, ale prowadzący przez góry, marsz nad węgierski Balaton. Ostatecznie wybrali prowadzącą nizinami trasę nad morze.
Rodzice przyjeżdżają już pierwszego dnia wędrówki
Dwóm dąbrowianom nie zależało na medialnym szumie. Dali się jednak namówić Grzegorzowi Gręboszowi, bratu Marcina, by o planowanej na 16 dni wyprawie „w celach promocyjnych” powiadomić miasto.
– Ponieważ niczego nam nie brakowało, nie wiedzieliśmy, na czym taka promocja i współpraca mogłaby polegać. Ostatecznie zyskaliśmy rozgłos – śmieje się Marcin, gdy razem z Radkiem opowiadają o przebiegu wyprawy.
Zdjęcie ze startu nad Pogorią III opublikował oficjalny profil miasta. W komentarzach mieszkańcy uznali Marcina i Radka za pozytywnie zakręconych i gremialnie życzyli im powodzenia w dotarciu do Mielna.
– Pierwsze trzy dni wędrówki były ciężkie. Bolało mnie to i tamto. W poniedziałek ładowaliśmy akurat baterie na MOP-ie, gdy ktoś oznaczył mnie w poście. To był oficjalny profil Dąbrowy Górniczej. Gdy zobaczyliśmy liczbę lajków, która ostatecznie przekroczyła tysiąc, ogromnie nas to zbudowało i zmotywowało: musimy iść – przyznają kuzyni.
Piesze wędrówki nie były dla Marcina i Radka nowością. Pandemia nasiliła nawet ich intensywność. Gdy założyli jednak, że w 16 dni przejdą 550 km w linii prostej, pokonując nawet do 50 km dziennie, nie wiedzieli, czego mogą się po sobie spodziewać.
– Byliśmy wcześniej wspólnie na trzy- i czterodniowych wyprawach, nigdy jednak nie chodziliśmy po 40 km dziennie. Szybko zaczęliśmy odkrywać swoje słabości i uczyliśmy się radzić z problemami. Przykład? Przy bolących kostkach nauczyliśmy się, jak ważne jest właściwe wiązanie butów – wspomina Radek.
Marcin: – Gdy spakowaliśmy się na wyprawę, plecak ważył 35 kg. Po pierwszym dniu za-dzwoniliśmy do rodziców, żeby przyjechali i połowę rzeczy zabrali: namiot, kurtki, drugą parę spodni, drugą latarkę, w zasadzie wszystko, co się dublowało. W sumie ponad 10 kg. Inaczej kolana by nie wytrzymały.
Grzegorz przyjeżdża z pizzą
Mieli przenośną kuchenkę gazową, na której przygotowywali śniadania i obiadokolacje. Kuzyni uśmiechają się do wspomnień: w ich menażkach królowała głównie fasola. Z fasolą jedli ryż, z fasolą przygotowywali spaghetti, fasolę w zalewie pomidorowej nazywają przysmakiem wyprawy.
Fasolową monotonię przerwał Grzegorz, który na cztery dni postanowił dołączyć do piechurów. Dojechał do Wrześni, gdzie PKS okazał się już tylko wspomnieniem. Musiał więc coś wymyślić, by zameldować się w okolicach Pyzdr, gdzie nocowali brat z kuzynem. I wziął się na sposób: we Wrześni zamówił pizzę i zabrał się do Pyzdr z jej dostawcą.
Tylko raz podczas całej wyprawy nie dotarli do celu pieszo. To było w Kaliszu, gdzie doszli o godzinie 23. Zaplanowali sobie wtedy dzień „spa”: wynajęli pokój w hostelu, by wziąć kąpiel i wygodnie przespać się w łóżku. – Idziemy przez Kalisz, patrzymy, hulajnogi. Dobra, podjeżdżamy 5 km do hostelu – mówi Marcin.
W hostelach przespali w sumie dwie z czternastu nocy. Pozostałe w hamakach – nad sobą rozkładali tarpy, czyli biwakowe płachty. Te ostatnie sprawdziły się też jako namioty nad jeziorem Skarbińskim, gdzie spędzili najbardziej niespokojną noc. Był już wtedy z nimi Grzegorz, zatrzymali się na polu biwakowym przy wodzie.
– Spaliśmy na ziemi przysypani piaskiem. Gdy rano zawiało od strony jeziora, zerwało nam tarpy – opowiada Marcin, który rzucił się do łapania płacht. Zauważył, że jego walce ze skutkami żywiołu spokojnie przygląda się z boku rowerzysta.
Cyklistą okazał się Leonard Łuczak, dziennikarz, autor prowadzonej w mediach społecznościowych strony Pałuki – opencaching. Przyjechał nad jezioro, bo usłyszał, że nad wodą nocowali trzej mężczyźni, którzy z Dąbrowy Górniczej idą pieszo nad morze.
Po spotkaniu i rozmowie Leonard Łuczak poświęcił dąbrowianom wpis na swej stronie. Napisał m.in.: „Te chłopaki za-sługują na ogromny szacun (…). Bardzo sympatyczni ludzie, jak zresztą każdy, kto wykłuwanie hemoroidów w miękkim fotelu przed telewizorem uważałby za działanie na własną szkodę”.
Wieści o pieszej wyprawie nad morze rozeszły się już wtedy po całej okolicy. Gdy Grzegorz po czterech dniach pożegnał się z bratem i kuzynem, w kawiarni w Żninie szybko został rozpoznany jako jeden z wędrowców. Na Marcina i Radka trąbili po drodze i pozdrawiali kierowcy.
Marcin dzięki wyprawie zmienia temat pracy licencjackiej
Wieczorem w sobotę, 21 sierpnia, Marcin i Radek zatrzymali się w lesie przed Mielnem. Może by i mogli jeszcze tego samego dnia dojść nad Bałtyk, ale postanowili zrobić to za dnia w piętnastej dobie wędrówki.
W tę ostatnią noc mogli powspominać. Spotkanie z myśliwym, który wyjaśniał, że odstrzał dzików wolno prowadzić mu tylko nocą, a ujadanie psów w okolicy to nie nagonka, tylko wałęsająca się po okolicy dzika sfora. Spotkanie z sołtys Gorazdowa i opowieść o pożarze, który w XIX wieku strawił miejscowy drewniany kościół. Do odbudowy, już murowanego, nie doszło, bo syn zarządcy wolał ze zgromadzonego materiału postawić gorzelnię. Wreszcie mogli wspomnieć udział w zakończonych tragicznym finałem poszukiwaniach zaginionego 21-latka.
Na plażę w Mielnie dąbrowianie wyszli z lasu w niedzielę w południe od mało uczęszczanej strony. Chcieli mieć tę chwilę dla siebie. Poczuli satysfakcję, ale i ogromne zmęczenie.
– Ostatnie dni to było już znużenie i myślenie, jak daleko jeszcze do celu. Dlatego wiemy, że następne nasze wyprawy nie będą już dłuższe niż 10-12 dni – mówi Radek.
Wrześniowa wędrówka kuzynów na stałe zapisze się w annałach. Marcin, student na kierunku turystyka i rekreacja, postanowił, że poświęci wyprawie pracę licencjacką. Tytuł: Projekt szlaku turystycznego z Dąbrowy Górniczej do Mielna.
Fot. archiwum Marcina Grębosza
Tekst ukazał się we wrześniowym numerze „Przeglądu Dąbrowskiego”